W poszukiwaniu gaci
Wstajemy ok 8:00. Jesteśmy trochę zmęczeni, ale ciepły prysznic szybko stawia nas na nogi. Wychodzimy z pokoju i od razu potykamy się o wczorajszą panią z obsługi. Nasz hotel, to właściwie dwa ciągi przyklejonych do siebie trzech pokoi oraz po środku pomiędzy nimi ustawionych stolików. siadamy przy jednym z nich. Przy drugim siedzi murzynka. Zaczynamy rozmawiać. Okazuje się, że mieszka w Hiszpanii i przyjechała tu na wakacje. Filipiny bardzo się jej podobają. Wypijamy kawę i ustalamy z panią z obsługi szczegóły naszego pobytu. Dziś będziemy leżakować i zwiedzać miejscowość. Muszę także kupić sobie spodenki, bo zostałem bez plecaka.
Na jutro zamawiamy wycieczkę łodzią po okolicznych wyspach. Oferty turystyczne w całym mieście zostały skodyfikowane do 4 rodzajów A,B,C, D. My wybraliśmy opcję A. Jedziemy na wyspy i trochę posnurkować. Każda z agencji oraz hoteli oferuje właściwie to samo i w tej samej cenie 1200 peso/os. Jutro rano o 8:30 będziemy odebrani z hotelu.
Idziemy teraz w miasto. Wąską drogą docieramy do plaży. Jest piękna. W oddali widać wyspy z wysokimi, skalistymi brzegami. To właśnie dla tych widoków przyjeżdżają tu tłumy turystów. Idziemy brzegiem w kierunku miasta. Mieszkamy nieco na uboczu, ok. 15 minut piechotą od centrum, W miejscowości, cała plaża jest zapchana turystami, którzy pakują się na stojące w wodzie dziesiątki łodzi. Tak właśnie jutro będziemy spędzać dzień.
Teraz mijamy ten tłum i idziemy w miasto znaleźć lokal ze śniadaniem i zrobić zakupy. El Nido to miejscowość, w której mieszka ok. 15 tys rdzennych mieszkańców i pewnie teraz drugie tyle turystów. Niska zabudowa, mieszanina luksusowych sklepów z typowym filipińskim biznesem widoczna jest tu na każdym kroku. Masa barów, lokali i sklepów z chińskim badziewiem lub lokalnym rękodziełem ciągnie się wzdłuż każdej ulicy. A ulice zapchane ruchem wymyślnych trójkołowców i motorków. Sporo budynków jest w trakcie remontów i napraw.
W końcu na jednej z ulic odnajdujemy garkuchnię. Zamawiamy dania i siadamy oczekując na ich podanie. Nagle do lokalu wpada wydziergany białas, odziany tylko w spodenki i po angielsku mobilizuje obsługę do odnalezienia jego przenośnego głośnika. Wdajemy się w rozmowę i okazuje się, że to Kanadyjczyk, który się tu przeprowadził i ożenił z filipinką. Ma już dzieci i wspólnie z rodziną żony prowadzą biznesy gastronomiczne. Okazuje się, że obsługujące nas panie, to siostry jego żony. Przeprowadził się i tu jest szczęśliwy. Na działce od teścia wybudował za 6 tys euro dom i w nim mieszka. Pytamy go o jakieś lokalne nagrania - szybko nam wyszukuje i puszcza przez znaleziony głośnik swoje ulubiony lokalne nagranie. Sam mówi kilkoma językami, ale wg niego filipiński jest za trudny. Ma dużo naleciałości hiszpańskich, co sami zresztą słuchając rozmawiających lokalesów zauważamy.
Żegnamy się z naszym nowo poznanym kolegą , płącimy 170 peso za jedzonko i wyruszamy dalej zwiedzać. W jednym ze sklepików udało mi się odnaleźć w miarę pasujące gacie. Wg tutejszych standardów noszę rozmiar XXXXL. Dokupiłem sobie także butki do wody, a Aleksandra wynalazła sobie czapeczkę z daszkiem i można powiedzieć, że mission dnia dzisiejszego complete.
Sprawdzam swój telefon i okazuje się, że mam 6 nieodebranych telefonów z lotniska. Pewnie w sprawie plecaka. Oddzwaniam i okazuje się, że nie mogą go odesłać do El Nido. Zostanie na lotnisku w Puerto Princesa. No cóż będę musiał tydzień żyć w jednej koszulinie i gatkach. Na pocieszenie kupujemy jeszcze shake z mango i delektując się naszym ulubionym owocem wracamy na plażę. Ta wygląda zupełnie inaczej - jest pusta i piękna. Wszystkie łodzie odpłynęły, zostało tylko kilka osób. Powolutku wracamy do naszego hotelu. Robimy zakupy wody na jutro, bierzemy dwa piwka i nasz ulubiony rum. Na wieczór szklaneczka z cukrem trzcinowym i limonkami będzie smakowała wybornie. Jutro czeka nas zwiedzanie okolicznych wysp.